A było to tak, jedno z dzieci zachorowało, więc na gwałt do lekarza, bo gorączka zaczynała skakać jak szalona. Po...
Jedziemy na wycieczkę
Jedziemy na wycieczkę! Bierzemy misia, tonę dziecięcych ubranek i pampersów w teczkę..
Wyjeżdżamy! Co prawda długi weekend majowy już za nami, ale miło powspominać. Wybraliśmy się na kilka dni do stolicy. Na początek - pogoda. Psia, w kratkę, niby ciepło, ale jednak zimno no i gonitwa myśli co ze sobą zabrać, co spakować, jak się ubrać i oczywiście najważniejsze jak ubrać dziewczynki.
Wyjeżdżaliśmy na 3 dni, pakowałam się chyba z tydzień dokładając i odejmując rzeczy z torby. Miało być słonecznie, ale pochmurno. Pochmurno i bez deszczu, pochmurno z deszczem - istny obłęd! W związku z tym, że obowiązek pakowania spadł na mnie, jak nie pyszna spędzałam czas przy torbie. No dobrze, zaczniemy od bazy. Ile par body wziąć z długim rękawem, a ile body z krótkim? Liczę: body rano po spaniu, body po śniadaniu, po obiedzie. Minimum po 3 sztuki na dzień (no moje dzieci brudzą wszystko i wszędzie). Ale czy brać te z krótkim? A wezmę, najwyżej nie założę. Założyłam jak body z długim rękawem się skończyły, bo pomimo faktu, iż wzięłam ich całą szafę to i tak Kundzie wybrudziły wszystkie.
Następna rzecz: bluzy. Dziewczyny nie chodzą w sweterkach, bo ubranka zapinane na guziczki są dla mnie zmorą. W grę wchodzi odzież wierzchnia zapinana na suwak. Wzięłam po trzy, bo wiadomo. Zaraz biszkopt, flips, albo inna spożywka. Spodenki również trzy sztuki, a i tak musiałam po jednej parze uprać, gdyż jak się okazało wzięłam za mało.
W myśl zasady, że skarpetek dziecięcych nigdy dosyć zabrałam ze sobą tonę. Na jednym ze spacerów córka postanowiła skarpetkę zgubić. Cienkich, bawełnianych legginsów wzięłam po sztuce. Te akurat w pewnym momencie posłużyły za piżamki, gdy okazało się, że w natłoku wrażeń dziewczynki wybrudziły pajace no wiadomo czym, po prostu pampers nie wytrzymał i się ulało.
Kurteczki letnie na polarze, kurteczki cieplejsze, trzy rodzaje czapeczek, bezrękawniki i (na wszelki wypadek) koszulki wypełniły moja torbę po brzegi tak, że ja i mąż musieliśmy spakować się w osobną, równie dużą, bo przecież jeszcze trzeba zabrać zabawki! Mata edukacyjna okazała się niepotrzebna, bo gdzie ośmiomiesięcznych brzdącom mata (gdzie ja miałam głowę)! Wszelkie lalki, pluszaki, czy gryzaki były zbędne. Nic nie miało sobie równych w porównaniu do zwykłej miski i na przemian wrzucanych i wyrzucanych z niej klocków. Całe trzy dni tylko miska się liczyła. No i każdy mebel lub noga, po której można się wspiąć. Tak, pannice już wstają i próbują chodzić przy meblach, wiec czas wolny od domowych obowiązków (tzw. kurodomowienia) spędzam na podłodze ratując je przed wszelkimi upadkami, potknięciami i wspinaniem się jedna na drugą.
Nie inaczej było u wujka, a że wujek wysoki to i było się po czym wspinać. Parę razy padło pytanie o buty niechodki. Owszem, moje dziewczyny posiadają takowe, ale nie korzystają, bo po
a. wszystkie są na nie za duże, a po
b. na spacerach głównie śpią, wiec nie zakładam, żeby mała gicz się nie pociła.
Podobnie jest z ciapkami. Nie korzystamy. Jak chcą spacerować to z gołą stópką, a w chłodniejsze dni w skarpetkach antypoślizgowych. Ale wracając. Samochód załadowany jak autobus do Przysuchy, że palca nie wciśniesz, a gdzie jeszcze wózek. Zaznaczę, że wyjazd króciutki. Jakoś się udało upchnąć wszystko i wyruszyliśmy modląc się, żeby Kundziom nie zachciało się jeść, pić i co najważniejsze, żeby obyło się bez przygód toaletowych. Udało się. Przespały całą podróż, obudziły się dopiero jak dotarliśmy do celu zadowolone, że mogą zrobić u wujka bałagan.
{hook h="pShowBlogGetProducts" mod="pshowblog" limit="3" categories="3013"}
Dodaj komentarz