A było to tak, jedno z dzieci zachorowało, więc na gwałt do lekarza, bo gorączka zaczynała skakać jak szalona. Po...
Koszmar porodówki II
Mój post o koszmarze porodówki spotkał się z bardzo dużym odzewem! Dziękuję bardzo za słowa wsparcia i za to, że tak chętnie podzieliłyście się swoimi doświadczeniami..
Poród to nie tylko emocje, to także doświadczenie, relacje międzyludzkie i najczystsza chęć niesienia pomocy kobiecie, która wydaje na świat dziecko. Tyle w teorii.
Jak jest w praktyce? U mnie był jeden wielki skurcz, ból, rozbity nos i widok stojącej z założonymi rękoma salowej, wpatrzonej w mój krok, czekającej, aż będzie mogła posprzątać. Położna, która wybrała sama rodzaj porodu nie zważając na zdrowie moje i moich dzieci. Próbująca masować mi szyjkę macicy wyciągając przy tym oczodoły, lekarz wyciskający mi łokciami dzieci i mówiący do mnie, żebym go zrozumiała. W tym wszystkim ja wyjącą z bólu, rodząca bez rozwarcia i bóli partych, płacząca i błagająca o pomoc, z braku sił leżąca na podłodze, brudna od brudu i krwi, co chwilę spadająca z łóżka, aż za którymś razem rozbiłam nos. Dzięki za dodatkowy ból! Tak było u mnie i nie wiem, czy kiedykolwiek moja psychika się po tym pozbiera. A jak było u Was? Jedna z czytelniczek napisała:
K: Trafiłam z krwotokiem na patologię ciąży. Położna, która mnie przyjmowała była pod wpływem alkoholu, bo akurat ktoś na oddziale obchodził imieniny. Chciałam zwrócić jej uwagę, ale ze strachu o siebie i swoje dziecko nie odezwałam się słowem.
Inne piszą:
J: Trafiłam do szpitala z biegunką. Lekarz, który mnie przyjmował był bardzo niezadowolony z tego faktu. Burczał tylko „niech jej lekarz ją przyjmuje”. Najważniejsze dla niego było, czy chodziłam do swojego lekarza prywatnie, czy na NFZ. Zbadał mnie tak, że byłam święcie przekonana, że za sekundę urodzę. Kiedy zwróciłam mu uwagę odpowiedział, że musi boleć.
A: Pierwsze dziecko rodziłam przez cesarkę, która trwała 2 godziny. Byłam źle znieczulona czułam jak wyciągali mi dziecko, tzn. czułam jakby ktoś wyrywał mi wnętrzności, jeden z lekarzy miał ręce we krwi, aż po same łokcie.
D: Ja niespełna 3 lata temu urodziłam przez cc córeczkę również w szpitalu w Radomiu. Minął rok jak powoli zaczęłam przestawać myśleć o traumie jaką tam przeżyłam. Czytając Twój wpis na blogu pomyślałam sobie "przeszłyśmy przez to samo piekło". A takich mam jest wiele. Przykre jest to, jak zobojętniały, prostacki i chamski jest personel... :( położne nie zasługują w ogóle na to miano. Kolejny poród nigdy w życiu w Radomiu!
A: Kiedy poczułam pierwsze skurcze, z podnietą, że już za chwilę urodzę pojechaliśmy z mężem do szpitala. Pierwsze schody- kolejka. Nie tylko moje dziecko pchało się na ten świat. Po wejściu do gabinetu, lekarz kazał się rozebrać do badania. Ja na fotel, a położna „gdzie z tą d***, muszę najpierw ręcznik zmienić”. Zamarłam. Po przyjęciu na oddział było jeszcze gorzej. Dziecko pchało się na świat, rozwarcia nie było, położna masowała szyjkę tak, że myślałam, że umrę z bólu. Poród zakończył się po 17h wyciąganiem dziecka kleszczami. Syn będzie jedynakiem, a podziękować za to może personelowi w radomskim szpitalu.
M: Po badaniu i przyjęciu na oddział patologii ciąży (spanikowałam, myślałam że to już) wytrzymałam tam 3 dni. Chamstwo, prostactwo i najgorsze ścierwo. O dziwo najbardziej przyjemne były salowe. Lekarze myślą chyba, że są Bogami, a położne kwalifikują się do orania w polu. Kiedy już nie wytrzymałam i pokłóciłam się z pielęgniarką, która postanowiła mi przy wymianie wenflonu wyciągnąć go razem z żyłą usłyszałam „księżniczka się znalazła”. Po tym zwróciłam jej uwagę przy lekarzu licząc, że zareaguje. Absolutnie! Usłyszałam tylko „mamy cały oddział nikt się z Panią pieścić nie będzie”- ordynator! Spakowałam się, wypisałam na własne żądanie i na odchodne usłyszałam „bardzo dobrze, jedna mniej z głowy”. Wyjechałam rodzić do Warszawy, gdzie w szpitalu wszyscy byli dla mnie serdeczni, poród super, wspominam z łezką w oku. Dziecko zdrowe, a mama zachwycona. Tak to ja mogę rodzić!
Takich historii jest cała masa!
Czytam i oczom nie wierzę. Czy naprawdę rodzące kobiety są zdane na dobry lub zły dzień lekarza i położnych? Czy traktowanie z góry bezsilnej, bezradnej i zmęczonej pacjentki, aż tak podnosi morale? Wiadomo, że strach o siebie i dziecko nie pozwoli się odezwać, zareagować w obawie, że położne mogą się zemścić, ale serio takie rzeczy w XXI w.?
Kiedyś przeczytałam komentarz, na którymś z forów. Na zapytanie „gdzie rodzić w Radomiu”? Jedna z dziewczyn odpisała „jak w Radomiu to najlepiej w lesie, w krzakach”. Byłam zbulwersowana! Jak można tak pisać, przecież siostra rodziła i była zadowolona. Jak srodze się przekonałam rok później. Teraz podpisuję się obiema rękoma i rękoma mojego męża. Jak najdalej od radomskich szpitali! Zastanawiające jest jedno. Dlaczego ludzie tam pracujący doprowadzili do tego, że rodzenie w Radomiu owiane jest złą sławą? Przecież może być jak w Warszawie, Iłży, czy Kozienicach. Z życzliwością, pomocą, ciepłym słowem i wsparciem. Chyba najwyższy czas na zmiany. To wszystko da się jeszcze odmienić i odczarować. Oby więcej pozytywnych wpisów!
{hook h="pShowBlogGetProducts" mod="pshowblog" limit="3" categories="3002,3003,3001"}
Dodaj komentarz