A było to tak, jedno z dzieci zachorowało, więc na gwałt do lekarza, bo gorączka zaczynała skakać jak szalona. Po...
Święta
Pierwsze Święta z bliźniaczkami
Jak przeżyłam święta?
Od początku grudnia zaczęłam wprowadzać się w stan świątecznej atmosfery. Zamiast telewizora włączałam świąteczne piosenki na YouTube. Podobało się nie tylko mi, ale także dziewczynkom. W związku z tym co rano, do zabawy i śpiewów leciały klasyki w stylu „Last Christmas”, „All I want for Christmas is you”, czy „Driving home for Christmas”- w tym roku zdecydowanie mój faworyt! Odpowiednio wcześnie zadbałam także o ozdoby świąteczne, światełka i choinkę brakowało jedynie zapachu pieczonego ciasta, ale z przyczyn naturalnych nie udało się. Mimo wszystko atmosfera była iście świąteczna. Do momentu, aż wyszłam na zakupy... w jednym sklepie sprzedawczyni krzyczała na lokalnego pijaczka, że nie będzie mu teraz wymieniać butelek, bo ona ma za dużo pracy, a poza tym nie ma piwa za dwa złote! Na co pijaczek z rozbrajającą szczerością odpowiedział, że on jej dopłaci i koniec końców, nie mając wyjścia musiała mu to jedno piwko sprzedać. Zaznaczę, że tak się na niego darła, że ja ze stresu zamiast kupić 1,5 kg byłam skłonna kupić nie 2, a nawet 3 kg tej ryby! Cud, że w porę się opamiętałam.
W kolejnym sklepie starsza pani, nie zważając że generuje gigantyczna kolejkę wybierała 10 min mięso, a sprzedawczyni przyniosła jej chyba wszystkie możliwe szynki z zaplecza, bo te wystawione szanownej pani nie odpowiadały. Dokonawszy zakupów uciekłam ze sklepu, pędem udałam się do domu i zamknęłam w 4 ścianach z córeczkami. Fantastyczna świąteczna atmosfera! Każdy na każdego warczy, a najmniej czasu na wszystko mają emeryci i renciści tym sposobem dotrwałam do świat, nawet dziewczynki pozwoliły mi zrobić rybę po grecku i schab dzielnie towarzysząc mi w kuchni.
I tak nadszedł ten magiczny czas... Na początek dwie wigilie. Pierwsza u teściów. Wejście do domu i w drzwiach teściowa już wyrywa dzieci z rąk. Wy się rozbierajcie, a ja wezmę dziewczynki. Więc się rozbieramy, w pokoju już słyszę wrzask i zestresowaną teściową „no, ale babcia chciała tylko rozebrać” ( z pięknego body na święta), „no przecież nic babcia nie robi”. Nie pomogło! Córka darła się jak obdzierana ze skóry i dopóki nie wkroczyłam ja nie było mowy o tym, żeby się uspokoiła. Potem było jeszcze gorzej. Z ręki do ręki, wszyscy do nich mówią, każdy chce wziąć na ręce. I nie pomogło tłumaczenie, że nie, bo dzieci nieprzyzwyczajone do takiego hałasu, bo się boją i stresują. Babcia musi na ręce, a dziadek uważał, że pstrykanie palcami przed oczami dziecka to dla nich fascynująca zabawa!
Kolejna wigilia u mojego taty. Tu trochę spokojniej, bo tata boi się trzymać takie maluszki na rękach, a jeszcze oprócz moich dziewczynek był o 4mc starszy syn siostry, wiec uwaga nie była skupiona tylko na nich. Jakoś dałyśmy radę, ale przed nami jeszcze dwa dni. Pierwszy dzień świat spędziliśmy u mojego taty, gdzie biesiada trwała 5 godzin. W odwiedziny przyjechała rodzina, więc „ojj jakie one piękne”, „a daj ja teraz ponoszę”, „agugu”, „agaga”, „ja ją wezmę”, „nie ja!” Z tego wszystkiego chyba bardziej od dziewczynek zmęczona byłam ja. Wszyscy chcieli zmieniać pampersa (jak na złość żadna nie zrobiła kupy typu gigant!), wszyscy chcieli karmić, wszyscy chcieli bawić. Ja umordowana, mąż umordowany, dziewczyny dzielne. To mnie zmyliło. Myślałam, że może już się przyzwyczaiły do tłumów, ale wieczorem okazało się w jakim byłam błędzie! Po powrocie do domu odreagowały takim płaczem, że myślałam, że sama odgryzę sobie głowę. Spać tak, ale jednak nie, jeść tak, ale nie w tym momencie, bo płacze, przebrać się do spania nie, kąpiel- nie ma mowy! O 21 padłam twarzą na poduszkę i obudziłam się dopiero jak trzeba było je nakarmić.
Dzień drugi świąt u teściów. Mąż od razu zapowiedział, że nie wszyscy naraz, że nie ma asysty przy pampersach i jedzeniu i dzieci zostaną przekazane dopiero jak się przyzwyczają do tłumów. Na szczęście płaczu było bardzo mało, a ze zmęczenia spały chyba dwie godziny. Także zdążyliśmy zjeść, a raczej nażreć, porozmawiać i w spokoju udać się do domu.
Podsumowanie świąt jest takie, że nie maja one nic wspólnego z serdeczną atmosferą, bo bieganina w te i na zad skutecznie ją psuje. Wszyscy zestresowani, zdenerwowani, pokrzykują na siebie, warczą. Bez wałówki nie wyjdziesz z domu, musisz wziąć, bo przecież (w moim przypadku) teściowa tak się narobiła! Ktoś to musi zjeść. To po co tyle robiłaś?! Nigdy więcej 3 dni świąt w nieustającej gonitwie i stresie. My z mężem jesteśmy nieprzytomni, a szansy na wyspanie się raczej nie ma. Natomiast dziewczyny z giga katarem zakończyły maraton. Następne święta spędzamy na spacerach i chwilowej biesiadzie przy stole, żadnego obżarstwa, żadnego stresu dla nas i dziewczynek tylko kubek kakao, powtórka Kevina i chill out. Święta w takiej formie jak w tym roku są dla nas absolutnie nie do przyjęcia.
{hook h="pShowBlogGetProducts" mod="pshowblog" limit="3" categories="3002,3003"}
Dodaj komentarz