A było to tak, jedno z dzieci zachorowało, więc na gwałt do lekarza, bo gorączka zaczynała skakać jak szalona. Po...
Tekst o karmieniu piersią
Karmisz?
Nie, głodzę...
Tekstów o karmieniu piersią było już całe mnóstwo. Praktycznie każda blogująca mama wypowiedziała się w tej kwestii. Z racji tego, że posiadam dwójkę dzieci informacji odnośnie karmienia piersią szukałam u tych, które są w tej samej sytuacji jak ja, czyli są tzw. twinsowymi mamami. Ostatnio przeszukując czeluści Internetu spotkałam się z takim określeniem, co szczerze ubawiło mnie do łez. Czym twinsowa mama różni się od bliźniaczej? Według mnie niczym, ale według rozlicznych brzmi bardziej światowo (o!).
Ale wracając do karmienia piersią…
Jeszcze przed urodzeniem przeczytałam chyba wszystkie możliwe artykuły na ten temat. Jakie ma zalety, a nawet wady! Tak, takie artykuły też są. Głownie traktują o kondycji biustu po jego zakończeniu???? Jednym z licznych ZA (pomijając już prozdrowotne aspekty) była naturalnie oszczędność.
Mając na uwadze dobro i zdrowie moich dzieci, z myślą że cycek jest jedyną słuszną formą karmienia, poszłam do szpitala. Po licznych perypetiach poporodowych okazało się, że cesarskie cięcie odbyło się pod pełną narkozą, a dziewczynki wylądowały na neonatologii gdzie z marszu dostały butelkę. Przyznam szczerze, że pierwsze trzy dni czułam się jak pijana, nie mogłam dojść do siebie, nie rozumiałam czemu nie mam dzieci koło siebie i w sumie ta butelka jakoś mi nie przeszkadzała. Dopiero po kilku dniach położna powiedziała, żebym zaczęła odciągać pokarm, bo zrobią mi się zatory, a dzieci mogłyby już zacząć jeść moje mleko.
Ooo jak ja się wzięłam za odciąganie! Nikt z taką werwą i podnietą nie patrzył na laktator jak ja. Mąż tylko donosił mi herbatki na laktacje, a ja jako dobra mama całymi dniami z wyjącym urządzeniem u piersi dzielnie walczyłam o każdą kroplę. Ale, żeby za łatwo nie było, pokarmu miałam mało. Ledwo starczało dla jednej córeczki, która z racji problemów z jelitkami, musiała dostawać mój pokarm. I tak jedna córka na mleku z piersi, druga na sztucznym.
Płacz i wyrzuty sumienia nie odstępowały mnie na krok (te wyrzuty mam po dzień dzisiejszy jak pomyśle, że tyle pracy, zapału i chęci poszło na marne). Do tego „uprzejme” panie położne codziennie raczyły mnie tekstami „tylko tyle?”, „nie może pani odciągnąć więcej?”, „proszę się bardziej postarać!”. Wiec ze łzami w oczach szłam na oddział, sama, bez dzieci, starać się bardziej.
Wreszcie się udało! Jedna z córek trafiła do mnie wcześniej, więc dostawiałam do piersi i pokarm lał się strumieniami! Kiedy trafiła do mnie druga córeczka mogłam wreszcie obie karmić piersią. Byłam z siebie taka dumna, że karmię, ba! Ja umiałam karmić obie na raz i nie było z tym żadnego problemu! Wszyscy pytali jak ja to robię. A właśnie tak, jestem twinsową mamą i karmię obie córeczki piersią! Jestem superbohaterką. Do czasu… U jednej z córeczek znowu pojawiły się problemy z jelitkami. W dniu, w którym wróciłyśmy ze szpitala, trafiłyśmy z powrotem na oddział. Płacz, stres, bezsilność i niewiedza co dolega mojemu dziecku sprawiło, że w sekundę ilość pokarmu zmalała drastycznie. Ze szpitala wyszłyśmy po trzech dniach z diagnozą, że mała ma „najprawdopodobniej” alergię na białko. To najprawdopodobniej przesądziło o tym, że dwa dni później byłyśmy już w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Wystarczyło półtora tygodnia pobytu tam, żebym wyszła z uwiędniętymi i wysuszonymi jak Sahara piersiami. Ciągłe badania i oczekiwanie na diagnozę i nieprawdopodobny stres, do tego szpitalna rzeczywistość sprawiły, że straciłam pokarm. Dobiło mnie to totalnie. Nie mogłam sobie poradzić, chociaż najbliżsi okazali wielkie wsparcie. „W końcu nie wszystkim dane jest karmić piersią, a na mleku modyfikowanym też wyrosną na zdrowe dziewczynki”- mówili. Trochę czasu minęło zanim oswoiłam się z tą myślą. Jednak ciągle w głębi duszy ubolewam, że nie mogę karmić i zastanawiam się, czy na pewno wszystko zrobiłam, żeby utrzymać pokarm.
Gdzieś tam słyszę jeszcze opinię na swój temat, że powinnam bardziej, mocniej, ciężej, częściej, a w ogóle to nie wychodzić z domu tylko cały czas, cały czas, cały czas dostawiać do piersi. Jedna nawet stwierdziła, że ona sobie nie wyobraża nie karmić piersią, że ona zrobiłaby wszystko, żeby tylko dziecko ssało jej pierś! Ba, nawet była zdziwiona, że ja tak gładko przeszłam do karmienia mlekiem modyfikowanym. Gładko?! Nawet nie wie co przeżyłam, ale twierdzi, że GŁADKO. Dobrze, że wie lepiej! I nawet mam ochotę wykrzyczeć tym wszystkim „życzliwym”, przez których mam wyrzuty sumienia, że u mnie to nie działa, że nie mam pokarmu i że to nie jest moje widzimisię, ale na szczęście na końcu tej złości przychodzi stwierdzenie, że po co mam się komuś tłumaczyć? Jeżeli jedna z drugą mają pokarm i mogą karmić piersią to super! Cieszę się, nie osądzam, nie mówię „ooo ta karmi piersią będzie miała obwisłe cycki”. I nie rozumiem, czemu osądom zostaję poddana ja. Mleko modyfikowane nie było moim wyborem, a nawet gdyby to co to kogo obchodzi?
Myślę, że dla wszystkich „dobrych doradczyń” najlepszą radą byłoby nie wtrącanie się do czyjegoś życia i nie wygłaszanie opinii, że ta czy tamta to nie karmi bo leniwa, albo nie może przeżyć bez lampki wina. Nawet jeśli to jej sprawa. Jakiej metody karmienia by nie wybrała liczy się zdrowie dziecka. Ciągle dziwi mnie fakt, że kobieta, matka, może drugiej matce tak wbijać szpilę? Skąd to wynika? Zero wsparcia, słowa pocieszenia, nic. Tylko, żeby dobić. Może to zabrzmi bez sensu i większość uzna, że to frazes bez znaczenia, ale podpisuje się pod tym obiema rękoma „silne kobiety poprawiają sobie nawzajem korony”. Słabe jednostki są zazdrosne i zrobią wszystko, żeby tylko dogryźć i dobić leżącego. Oby jak najmniej takich w naszym życiu.
{hook h="pShowBlogGetProducts" mod="pshowblog" limit="3" categories="6001"}
Dodaj komentarz