A było to tak, jedno z dzieci zachorowało, więc na gwałt do lekarza, bo gorączka zaczynała skakać jak szalona. Po...
Złota, polska jesień... nie! Tekst znowu o sprawach przyziemnych :(
Miało być o czym innym.. o jesieni, o pracy na macierzyńskim, o urodzinach.., ale o tym innym razem. Życie pisze najlepsze scenariusze...
Otóż w domu mam mini szpital. Dziewczynkom idą kolejne zęby, a co się z tym wiąże (u nas przynajmniej) to katar, kichanie i marudzenie od rana do nocy. Właśnie pisząc ten tekst jednym okiem obserwuję Kunegundy. Bawią się jak gdyby nigdy nic. Siedzę niezauważona, póki co, oczywiście. Nagle jedno spojrzenie w moją stronę, spojrzenie na siebie i duet zaczyna na dwa głosy chóralne wycie, bo przecież dlaczego mama siedzi w kuchni, nie z nami i może jeszcze odpoczywa, albo sprawdza coś na telefonie?! No way! Szybko trzeba ją do pionu postawić, bo nie będzie tak siedzieć bezczynnie, kiedy nam idą zęby i źle się czujemy! No więc nie mając wyboru musiałam oderwać się od pisania tekstu i udać się na ratunek moim dzieciom. Wytrzeć noski, pobawić się w akuku, ukoić wszelkie smutki i żale, poprzytulać, wycałować. Ukontentowane pozwoliły mi zrobić szybko siusiu i powrót do zabawy. Kundzie nie dają wytchnienia. One aktywne, ale mama musi być aktywna 200 razy bardziej! Ciągle w ruchu z głową pełną pomysłów na nowe zabawy. Czemu jeszcze nie ważę 45 kg?! Musi mieć również mnóstwo siły. Do noszenia obu córek- naraz rzecz jasna!
Póki co mamy pierwszy dzień „gluta” i mam nadzieje, że ostatni. W swojej naiwności myślałam, że zrobię w domu wszystko. Zrobiłam dietetyczną szarlotkę z kaszy jaglanej, którą na szczęście robi się w pięć minut. Oprócz tego całe NIC. Dzieci absorbują mnie w milionie procent, a do tego mój Szanowny Małżonek jest podziębiony, czyli liczba osób chorych w domu równa się trzy, a to oznacza WELCOME TO TWORKI! W tym wszystkim chata rozgrzebana jak tylko się da. Bałagan dzieci. Bałagan mamy, bo przecież myślałam, że poukładam ubranka - pfff, że pochowam letnie rzeczy - buahahaha, po prostu, że sprzątnę - hahaha. Nic z tego, jest gorzej niż było. Ostatnio widziałam cudownego mema, który delikatnie parafrazując jest idealnym odzwierciedleniem mojej dzisiejszej sytuacji:
Mąż: może byśmy coś porobili wieczorem?
Ja: dobrze, tylko uśpię dzieci.
Dzieci: „zapomnij”
Może napiszę tekst jak dzieci pójdą spać? Zapomnij! Może sprzątnę? Nie ma takiej opcji! Zrobię obiad dla siebie i męża? Zjecie po suchej bułce w locie i tyle. Cały dzień w ruchu. Podaj, wynieś, przynieś, pobaw się, zrób jeść, nakarm, ponoś, zmień pampersy, a potem znowu, bo kupa najlepiej idzie w świeży. Licznik kroków pokazał mi przedreptanych 8 kilometrów po domu. Nogi wchodzą mi do przysłowiowego zadka.
Ok. A co z mężem? „Męż” cierpi na katar. Czyli jedną nogą na tamtym świecie. Strzyka go, boli go, łamie. Klasyk. Nie stęka na szczęście, bo rzucam złowrogie spojrzenia i nic mnie tak nie wkurza jak chłop z katarem i temperatura 36,7 zachowujący się jak schodząca z tego świata szlachcianka. Dlatego oszczędził mi swojego jojcenia, ale też niekoniecznie pomógł. Waszmość chciałby bawić się z dziećmi na leżąco. Dzieci już się należały i owszem chcą się bawić, ale na chodząco. Tego ledwo żyw nie jest w stanie zrozumieć, więc obrażony spędził pół dnia na przenoszeniu dzieci z jednego kąta w drugi. Nawet przeszło mi przez myśl, żeby mu podpowiedzieć w co się z dziećmi pobawić, ale szybko wybiłam to sobie z głowy. Ja też jestem zmęczona.
Dzień, mimo zmęczenia na maksa, zakończyłam z kubkiem ciepłej herbaty (kocham jesień! O tym też napiszę), dokończonym tekstem dla Was, gorącą kąpielą i przeczytanymi kilkoma stronicami książki. Jednak my - mamy umiemy się w trymiga zregenerować.
Z chęcią poczytam jak Wy radzicie sobie z chorymi dziećmi. Jakie macie sposoby na zajęcie im czasu? I oczywiście najlepsze sposoby na regenerację po ciężkim dniu!
Całusy.
{hook h="pShowBlogGetProducts" mod="pshowblog" limit="3" categories="3002,3003,3001"}
Dodaj komentarz